Polowanie na Dzierżożni

 Polowanie na Dzierżożni
bez Dzierżożni 😉

W sobotę 1 grudnia 2018r. odbyło się polowanie zbiorowe, potocznie zwane „na Dzierżożni”. Zbiórkę tradycyjnie przeprowadzono w sadzie przy gospodarstwie kol. Piotra Misiaka, który zgodnie z tradycją był kierownikiem tego polowania, a jego pomocnikiem był kol. Damian Poziomski. 

 

 

 

Podczas odprawy odbyło się ślubowanie młodych myśliwych – braci Dominika i Sebastiana Nieboraków, za którymi stanął ich wprowadzający – Łowczy Koła Andrzej Skrętny (prywatnie ich teściu 🙂 ) Ślubowanie przyjął Prezes Koła Stanisław Gładysz.

 

 

 

 

 

 

Jak na polowanie, które zwykle cieszy się najmniejszym zainteresowaniem naszych łowców, wyjątkowo na zbiórce stawiło się 22 myśliwych (w tym jeden gość). Od początku sezonu łowisko nr 10  obfitowało w dziki i jelenie, niestety łowisko skutecznie okupowane było przez gospodarza terenu. Dlatego znawcy tematu licznie przybyli na polowanie zbiorowe licząc na ciekawe łowy. I tu na początku polowania wszyscy uczestnicy się zdziwili, kiedy przez kierujących polowanie zostali przewiezieni na przeciwległy kraniec obwodu, na miot pod leśniczówkę Kiełpin. Nigdy w historii Koła polowanie na Dzierżożni nie odbywało się „po drugiej stronie asfaltu”, czyli poza łowiskami: 10, 11 i 12. Pierwsze pędzenie i kolejna dziwna sytuacja. Pierwszy miot trwał ponad godzinę. Wśród uczestników konsternacja, ale byli jeszcze pełni cierpliwości. Niestety, w czasie przejazdu na Borek, kiedy kierownicy polowania zapowiadali, że wkrótce będą robić przerwę na posiłek, a ponieważ robiło się już późno, ciemno, to można było się spodziewać, że po przerwie nastąpi koniec polowania. Wtedy to wśród uczestników podniósł się larum, że jeszcze takiego polowania na Dzierżożni bez Dzierżożni nie było. Miejsce, które miało być najatrakcyjniejszym, miało być zgodnie z nazwą główną areną łowów miało być pominięte.  Perswazja odniosła skutek, posiłek przesunięto na zakończenie polowania i odbyło się pędzenie łowiska nr 10. Zgodnie z oczekiwaniami był to najbardziej atrakcyjny miot, pełen jeleni i dzików.  Dziki wyjątkowo ciągnęły na kol. Aleksandra Wegnera. Stał na drodze od gospodarstwa kol. Misiaka do leśniczówki.  Przed sobą w miocie miał lekkie wzniesienie porośnięte rzadkim brzozowym laskiem.  Dość szybko na górce w odległości około 50m pojawił się średniej wielkości dzik i zaczął schodzić w kierunku myśliwego. Spowodowało to uśmiech, nadzieję, ale po kilkunastu sekundach, 10m dalej pojawiło się około 5 warchlaków.  W odległości około 20m wataha odbiła w lewo, w gęsty młodnik.  Kol. Olek zaczął pokazywać sąsiadowi po lewej, że idzie na niego locha, żeby był świadomy, że może mu wyskoczyć z gęstwiny przed nim z pozoru samotny dzik, który jest prowadzącą lochą. Pewnie dla laika śmiesznie to by wyglądało: gesty ręką pokazujące piersi i machanie wskazującym palcem – „nie wolno” (który normalny facet pokazuje, że nie lubi kobiecych piersi 😉 )  Po paru minutach w tym samym miejscu na zboczu pojawiły się trzy dziki. Stanęły w odległości ok. 30m. Olek nie odważył się na strzał, ponieważ po dwóch stronach od czarnuchów pojawiło się dwóch naganiaczy. Jeden szedł (oczywiście jak to nasi naganiacze) drogą między brzozowym laskiem a młodnikiem, mijał  dziki w odległości około 25m, po drugiej stronie dzików w podobnej odległości przechodził drugi naganiacz. Ponieważ naganiacze nie widzieli dzików, a one stały niewzruszone, dlatego Olek zaczął wołać, co spowodowało ruszenie kabanków w lewo, w młodnik, tak jak wcześniejsza wataha. Po około 2 minutach było słychać kanonadę strzałów do nich i jak się później okazało jeden z dziczków znalazł się na pokocie. Kiedy naganiacze stanęli na linii razem z Olkiem, wtedy z tyłu, z młodnika, w odległości ok.30m wybiegł dzik i stanął. Olek z naganiaczami odbyli dyskusję: naganiacz – o nie duży, Olek – chyba tak, ale poczekamy czy jest sam. Dzik dziwnie się zachowywał, robił parę kroków i przystawał. Kiedy minął jakiś czas i nic więcej z młodnika nie wyszło, Olek oddał strzał. Dzik padł w ogniu. Cała trójka się trochę zdziwiła, kiedy podeszła do dzika, bo … bo dzik nie był mały. Ponieważ waga przekroczyła limit jaki określił prowadzący polowanie, dzik przez łowczego został przeznaczony na posiłek, na polowanie wigilijne. Kiedy później dzika oprawiał kol. Hubert Miller, w jego karku znalazł brenekę, co wyjaśnia dziwne zachowanie tego dzika.

W miejscu rozpoczęcia polowania, po posiłku przy ognisku nastąpił uroczysty pokot, na którym znalazły się dwa dziki. Tradycyjne sygnały myśliwskie odegrał nasz zespół sygnalistów „Łowcy kropka E”, w składzie: Alojzy Brylewski, Kazimierz Lewenko i Stanisław Wegner.

Na koniec, bardzo sympatyczną niespodziankę przygotowali kierownicy polowania dla króla pudlarzy – Łowczego Andrzeja Skrętnego. Wręczyli mu własnoręcznie zrobioną maczugę, żeby zaczął polować z tą pałką zamiast z sztucerem 😉